niedziela, 1 lutego 2009

Relacja

MOTOFRANCJA

Cel: „Przejedzmy się dla zbytu przez całą Europę”
Trasa: Polska, Niemcy, Austria, Szwajcaria, Włochy, Korsyka, Monaco, Francja
Uczestnicy:
Team I: Artur, Marta
Team II: Krzysiek, Dorota
Maszyny: 2 x Honda Transalp XL600
Dystans:
Team I: 4946 km
Team II: 5700 km
Start
Dla Krzyśka i Doroty MotoFrancja rozpoczęła się 10 sierpnia trasą Warszawa-Wrocław i od razu niemiłą niespodzianką. Trampek zaniemógł w drodze, brakło mu mocy i dusił się, ale udało się doczłapać do Wrocka. Nazajutrz poszukiwanie serwisu okazało się niełatwą sprawą, przecież to prawie środek sezonu. Tylko w jednym miejscu zostaliśmy przyjęci z otwartymi rękami. W tym miejscu specjalne podziękowaniu dla firmy Motoracer.Ludzie z pasją, którzy potrafili zrozumieć nasz problem i mimo natłoku zajęć poświęcili nam dwie godziny, usunęli awarie, dorzucili parę regulacji na pomyślność wyprawy i trampek rwał się do drogi. Wielkie Dzięki.
I wszystko było by pięknie, ale w drodze powrotnej z serwisu, drugi z motocykli zasapał się i zaczął tracić moc. Bardzo irytująca sprawa. 12 sierpnia po porannych próbach doszliśmy jednak do wniosku, że zaryzykujemy i ruszyliśmy w trasę. Decyzja okazała się trafna, motory nie zawiodły.
We Wrocławiu wskoczyliśmy na autostradę by opuścić Polskę na 3 tygodnie.

Niemcy
Autostrady… autostrady… autostrady … całe szczęście, że mieliśmy interkomy i komunikację bike2bike, bo popadlibyśmy w katatonie.

Niemcy jak to Niemcy, wszędzie porządek i czysto, super drogi, wzorowe campingi, wszystko idealnie, że aż trochę nudno, ale zatęsknimy za tymi luksusami na Korsyce.
Drugi nocleg był w Monachium. Dzięki Olo za gościnę!
W końcu dotarliśmy do Alp i podróż zaczęła się na dobre od zwiedzania Neuschwanstein.

Austria
Krótki przelot do Szwajcarii. To tylko kilka kilometrów może uda się bez winietek. Udało się :)

Szwajcaria
Jak malowana, niczym dekoracja do filmu. Jest tak pięknie, że trudno w to uwierzyć. Wspaniałe góry, fantastyczne serpentyny, autostrady z widokiem na wodospady. Z pewnością warto się tam wybrać na oddzielną wycieczkę i pokręcić się trochę po pomniejszych drogach. Tutaj też trzeba było mieć winietki, ale podróżowaliśmy w błogiej nieświadomości i udało się :)

Włochy
Nasz krótki i szybki przejazd przez Włochy nie uszedł jednak uwadze tamtejszej policji, która załapała mnie na przekroczeniu linii ciągłej (wiedzieli, gdzie stanąć). Stróże prawa zgrywali macho ala Sabotage, mieli wąsy i przyciemniane okulary. Skończyło się na pouczeniu i ostrzeżeniu, że będą mieli mnie na oku. Chyba wyglądaliśmy dość egzotycznie w tych wszystkich ciuchach, kaskach integralnych i rękawiczkach, gdy wszyscy dookoła śmigali w krótkich gaciach, gotowi przyjąć asfalt na gołe kolana i łokcie.

Korsyka
Docieramy do Savony i po północy wbijamy się w prom na Korsykę. Kupiliśmy bilety na ostatnią chwilę, więc koszt nie jest mały 140 EUR na parę z motorem. Trochę boli, ale spodziewaliśmy się wiele po tym wypadzie i nie pomyliliśmy się.
Korsyka to motocyklowy raj, szczególnie, gdy na odcinku, po którym pędzisz leży nowy asfalt. Mówi się, że na wyspie nie ma kilometra prostej drogi. Czasami na widok oczekujących winkli wyrywał się z piersi dziki śmiech :) Spójrzcie na ten tor do motocyklowego carvingu.
Do tego zapierające dech w piersi widoki, często surowe i budzące dreszcz emocji, zupełnie inny rodzaj piękna niż w Szwajcarii.
Jedyny minus to autochtoni. Są nieprzyjemni i to się czuję od razu. Reagują alergicznie na język angielski i turystów. Zaskakujące, ponieważ to Francuzi są dla nich okupantami a większość mieszkańców jest za odzyskaniem niepodległości, więc znienawidzonym powinien być język francuski. Natomiast dzięki turystom mają z czego żyć, zatem skąd ta niechęć? (to pytanie kieruję do Korsykańczyków :)
Spędziliśmy na wyspie 3-4 dni!! Zakręciliśmy kółko i wróciliśmy na kontynent.
Zdecydowanie warto poświęcić więcej czasu temu miejscu i wyskoczyć na oddzielną wyprawę.

Lazurowe wybrzeże
To nie miejsce dla bikera, a przynajmniej nie w czasie letnim. "Zaiste okolica jest malownicza", architektura
ciekawa, przeróżne atrakcje, świetne drogi, jest jednak zbyt tłoczno. Poruszając się z miejsca na miejsce wybieraliśmy autostradę, ponieważ droga wzdłuż wybrzeża korkowała się niemiłosiernie, szczególnie w miejscowościach, które przecinała, a zapakowanym motocyklem ciężko było walczyć w korku. Zniechęceni Côte d'Azur oddaliliśmy się od wybrzeża w kierunku gór.

Alpy francuskie i Prowansja
Po prostu super. Góry i przepaście, a czasami w dole błekina rzeka, gdzie można uprawiać rafting, hydrospeed, Canyoning i inne szaleństwa na rwącej wodzie.
Następnie docieramy do jakiegoś francuskiego zadupia, juz nie pamiętam, co nas pchnęło w tamtą stronę :) Ciekawie jednak było pojeździć po równinach pomiędzy rozlewiskami i odwiedzić "skąpane w słońcu" małe, leniwe miasteczka. To była miła odmiana po zatłoczonym lazurowym wybrzeżu. Obserwując architekturę widać wyraźnie wpływy hiszpańskie, mimo że do granicy jeszcze kawałek. Nie tylko budownictwo przypomina sąsiadów za Pirenejów, okazuje się, że Francuzi też bawią się w Korridę.

Kolejnym celem wyprawy było Arles, bardzo starę miasto, gdzie zachowało się wiele budowli z czasów rzymskich m.in. amfiteat z 20tyś. miejsc siedzących.

Powrót
Chamonix i śniadanie pod Mont Blanc, a potem znowu niemieckie autostrady.

Podsumowanie
Po opuszczeniu PL podróż przebiegła gładko jak ślimak po lodzie. Nic się nie zepsuło, nikt nas nie okradł, nawet policja nie chciała wlepić mandatu. I dobrze, bo to była nasza pierwsza wyprawa i przykre niespodzianki nie były zaplanowane.

--
Artur